Dlaczego lato w mieście mnie wkurza? Bo tak! Bo lato w mieście ma bardzo grube wady. Ale lato w mieście ma też swoje zalety. A jak mawiał klasyk, to co przed “ale” jest g… warte, więc… Po kolei? 😉
Bo jest cholernie gorąco
Kiedy większość powierzchni jaką zajmuje miasto została zaasfaltowana, wybetonowana albo w najlepszym razie wyłożona jakąś podobno estetyczną kostką brukową (lubianą przez troglodytów podejmujacych żywą dyskusję z Policją, na przykład po jakimś meczu albo przy okazji marszu), to siłą rzeczy zaczyna brakować zieleni. A jak nie ma drzew, krzaków i większych połaci trawy, to robi się sucho i gorąco. Paskudnie gorąco. A nagrzane od słońca budynki jeszcze przez długie godziny po zachodzie oddają ciepło. Po prostu fuj!
Bo jest kurz
Wysuszona na pieprz ziemia dosłownie kruszy się i zamienia w pył. Deszcz nie pada więc go nie spłukuje. A co więcej, byle wiaterek wywiewa ziemię i piasek spod tego rachitycznego, wysuszonego na wiór tworu zwanego szumnie trawnikiem (z obowiązkową tabliczką “nie deptać trawy!” – że czego nie deptać?). Do tego dochodzi normalny miejski syf, generowany przez wszystkich tych, którym nie chce się wyrzucić papierka do kubła na śmieci. A jak dorzucimy spaliny (choć właściwy sezon smogowy dopiero przed nami), to się robi już całkiem paskudny syfek. Zwłaszcza w połączeniu z uciążliwościami z punktu pierwszego.
Bo te cholerne turysty!
Cholerne, zorganizowane wycieczki skutecznie utrudniają mi moje miejskie, piesze wędrówki. Zawsze muszą się ustawić na całą szerokość chodnika właśnie wtedy, kiedy ja nim idę!
Bo remontują na raz wszystkie newralgiczne punkty komunikacyjne
I co z tego, że studenci porozjeżdżali się do domów, jak korki i tak zostały (może tylko trochę mniejsze). Rozkopane ileśtam punktów w mieście, tramwaje jeżdżą inaczej, autobusy też. Człowiek jak wsiądzie w samochód i pojedzie na pamięć to zaraz się wp…..akuje w sytuację remontową i utknie nie wiadomo na jak długo. Wiem – jak by to było robione w innym okresie armagedon byłby większy. Ale wtedy narzekałbym na ten inny okres 😉
Bo jest lato a ja w mieście!
I to jest najgorsze. Bo wolałbym siedzieć teraz nad rzeką albo jakimś jeziorkiem. Moczyć nogi w ciepłej wodzie i patrzeć jak wszystko co w tej wodzie żyje sobie radośnie pływa (i często zjada się nawzajem, jak lewki i zeberki na Serengeti). Wolałbym się smażyć gdzieś w pięknych okolicznościach przyrody, zachwycając się tym, jak jest ciepło (a nie przeklinać miejski upał). Mógłbym sobie chodzić po górach, przeklinać ciężki plecak, zwiedzać jak rasowy turysta (ale nigdy ze zorganizowaną wycieczką!) jakieś obce miasto. A tak, cholera, jest lato w moim mieście. Słabo…
Bo chodniki są nieprzyzwoicie gorące!
Tak! Są gorące jak diabli i parzą w łapy mojego psa!
Bo lato w mieście jak nigdy…
… obnaża to, jak duża część krajowej populacji nie odkryła czegoś takiego jak mydło. A jeśli nawet odkryła mydło jako takie, to jeszcze nie wpadła na to, do czego to coś może służyć. A byłoby tak miło, gdyby ten raz dziennie wziąć prysznic, wyszorować się, ubrać czyste (!) ubranie (no chociaż samą bieliznę!). A co ciekawe, często ci, którym owo mydło najbardziej by się przydało, wszystkich ciemnoskórych określają mianem brudasów. Ot, paradoks?
Ale…
Przed knajpkami pojawiają się ogródki, w których tak przyjemnie się siedzi 😉 Zwłaszcza z kuflem czegoś spienionego i zimnego!
I jest duuuużo koncertów. A nawet czasami sam gdzieś zagram! (No dobra, nie sam, tylko z zespołem)
Jest ciepło, nie ma pluchy i dylematów, że wychodząc rano do pracy człowiek będzie marzł, albo w południe się gotował.
I jest lato, a lato jest fajne! Nawet w mieście!